Hen wysoko w górach (jak na warunki Wyspy Man!), na płaskowyżu porośniętym kolcolistem i wrzosem, wcale nie mieszkał duży, straszliwy yeti, ani też jego syn ‒ mały, straszliwy yeti. Mieszkał tu za to Mały Ned z Czerwoną Brodą i to głównie o nim będzie ta dzisiejsza opowieść.
Był Mały, bo w społecznościach takich jak ta, gdzie wielu mieszkańców miało to samo nazwisko i imię, ludzie musieli się jakoś rozróżniać. Tradycja nakazywała bowiem, by synowie nosili takie samo imię jak ich ojcowie, a ich ojcowie jak ich ojcowie. Jak więc skutecznie odróżnić dziadka od ojca i wnuka? Poprzez nadanie im odpowiedniego przydomka!
Bardzo chętnie sięgano zatem po przeróżne przezwiska i nie zawsze były one pochlebne. Jako że ojciec Neda zwał się Edward Faragher, czyli dokładnie tak samo jak on, młodszego Edwarda przechrzczono na Małego Neda z Czerwoną Brodą.
Ned ‒ jak to artystyczna dusza ‒ często chodził z głową w chmurach i bujał w obłokach. W takich miejscach jak to, małych i hermetycznych komunach, gdzie każda para rąk (nawet dziecięcych!) była na wagę złota, ktoś taki jak Ned, mający w sobie więcej z artysty i inteligenta niż pełnokrwistego rolnika, był również przedmiotem mniej lub bardziej wybrednych żartów, i nie miał najłatwiejszego życia.
Oczywiście bywały też takie momenty, kiedy jego oratorskie zdolności do snucia opowieści i przekazywania legend znajdowały uznanie wśród pobratymców, wszak bardowie, jak nikt inny, potrafili uatrakcyjnić te zimne i deszczowe wyspiarskie wieczory, kiedy to każdy spragniony był rozrywki, i bliżej przysuwał się do ognia. Ten ostatni ogrzewał ich ciała, ale to Ned swoimi klechdami rozgrzewał ich dusze niczym najlepszy rum.
Koleżeńskie podśmiechujki i docinki skończyły się wraz z wyjazdem Neda do Anglii. Dopiero w Liverpoolu, w którym mieszkał i pracował, przekonał się na własnej skórze, co oznacza żywot trubadura. Tu, niczym Jaskier z "Wiedźmina", doprowadzał niewiasty do szaleństwa, warto jednak wspomnieć, że wiemy o tym wszystkim tylko z jego przekazów, niewykluczone więc, że ‒ podobnie jak Jaskier ‒ Ned miał skłonności do egzaltacji i lekkiej przesady.
Zakładając jednak, że Ned mówił prawdę, to angielskie białogłowy lgnęły do niego niczym muchy do lepu. Czasami wręcz musiał się przed nimi opędzać ‒ każda bowiem chciała być jego muzą, której zadedykowałby swoją twórczość. Ta sytuacja przypomina mi z kolei jeden z moich ulubionych cytatów Janusza Leona Wiśniewskiego: "Słowami też można dotykać. Nawet czulej niż dłońmi".
A więc Ned, będący wtedy w sile wieku, dotykał je ‒ zapewne nie tylko w przenośni. Z czasem jednak przygasł ten wielkomiejski Liverpool wraz ze swoimi urokami, i Nedowi zaczęła doskwierać tęsknota. Za swoją "Moną", jak nazywał ojczystą ziemię, za swoim morzem, za swoimi wzgórzami porośniętymi kolcolistem i wrzosem.
Trudno byłoby go za to winić. Ten, kto choć raz popatrzył na panoramę rozciągającą się z jego rodzinnego domu, zachwycił się nią i posłuchał wód kotłujących się w pobliskiej cieśninie, ten rozumiał.
Ja, przynajmniej, rozumiałam i niezmiennie zazdrościłam Czerwonobrodemu Mańczykowi sielskich widoków, które miał na co dzień.
Tu w tej osadzie, która była niewiele większa od wioski Smerfów, wszyscy byli jak jedna wielka rodzina. Jak to w każdej rodzinie, zawsze znajdzie się w niej jakiś Zgrywus, Śpioch, Ważniak, Osiłek, Laluś, Pracuś albo Ciamajda, jednak każdy z nich niepodważalnie coś do niej wnosi, razem zaś tworzą barwną i ciekawą społeczność.
Kiedy żyjesz jak rozbitek na bezludnej wyspie, odcięty od wielkiego świata i jego wygód, musisz współgrać z innymi. Nie inaczej było tutaj w Cregneash.
Tu w tej osadzie mieszkańcy trudnili się głównie rolą i rybołówstwem. Mieli dla siebie rozległe połacie zieleni, powietrze ostre jak brzytwa i czyste jak górski potok. Nade wszystko mieli siebie nawzajem, swój rodzimy mański język i tradycje, które kultywowali z takim samym zapałem jak ziemię.
Tam, w Liverpoolu, wszyscy rozmawiali po angielsku, a Walijczycy, z którymi Ned pracował, posługiwali się nim jeszcze gorzej niż on. W pewnym momencie doszedł więc do wniosku, że żywot emigranta nie jest jednak dla niego, i powrócił na łono ojczyzny.
Niech nie zwiodą Was jednak sielskie krajobrazy i urocze domki. Choć dziś łatwo romantyzować tamtejsze realia, to zarówno życie Neda, jak i pozostałych mieszkańców wioski, nie było nigdy bajkową sielanką ‒ ani w XIX wieku, kiedy dorastał, ani w tym XX, kiedy umierał. On sam, jak wielu innych rybaków, otarł się kilkukrotnie o śmierć na morzu przez te wszystkie długie lata, kiedy wyruszał na dalekie połowy makreli. W swych morskich wyprawach zapuszczali się nawet na południe Irlandii!
Kasza manna nikomu nie spadała z nieba, a na wszystko trzeba było sobie ciężko zapracować. Życie zatem uczyniło ich twardymi i zaradnymi. Nawet latem, kiedy aura była bardziej łaskawa, nie mogli spocząć na laurach ‒ musieli z wyprzedzeniem myśleć o nadchodzącej zimie. Przewidywać. Robić zapasy na nią. Wycinać, suszyć i składować torf, aby mieć później czym opalać swoje skromne domostwa.
Drzew tu tyle, co kot napłakał, palili więc również ściętymi krzewami wrzosów. Pod wieloma względami byli całkowitym przeciwieństwem współczesnego pokolenia. Byli samowystarczalni. Wytwarzali własne ubrania, wyrabiali swoje sieci rybackie, czółenka tkackie wykonywali z drewna pozyskanego z dzikiego bzu, a następnie barwili je na czerwono w starym moczu.
Jako że w całej wiosce tylko dwóch farmerów miało parę koni, a pozostali mieli tylko jednego, ci ostatni zmuszeni byli pożyczać go od sąsiadów, aby zaorać pole. Czasami pożyczali też samego sąsiada, wszak jedna osoba musiała pchać pług, a druga trzymać lejce i powozić koniem.
Ich zwierzęta były więc takie same jak oni ‒ harde, przyzwyczajone do trudnych warunków życia i klimatu. Taka właśnie jest rasa owiec Loaghtan, której prawdopodobnie nie zobaczycie nigdzie indziej.
To stary, endogenny gatunek owiec wywodzący się z prehistorycznych czasów. Jako że zamieszkiwały odległe i odizolowane zakątki Europy, przez długi, długi czas nie udało się wyprzeć ich innymi rasami.
Osobniki tej rasy wyróżniają się brązowym kolorem wełny, a nade wszystko spektakularnymi rogami ‒ od 2-4 sztuk! Mają je zarówno samce, jak i samice, jednak te u męskich osobników są zdecydowanie bardziej spektakularne.
Jeszcze nieco ponad pół wieku temu rasie Loaghtan groziło wyginięcie, teraz jednak liczba tych owiec jest bardziej stabilna, i dzięki zaangażowaniu pasjonatów można mówić o zażegnaniu niebezpieczeństwa.
Trudny początek XX wieku sprawił, że umęczony życiem Ned musiał opuścić swój ukochany kraj i udać się do Anglii, gdzie zamieszkał ze swoim synem, i to właśnie tam zmarł dożywszy jakichś 76-77 lat.
Jak to już zazwyczaj bywa w przypadku wielu artystów, największą estymą cieszył się właśnie po śmierci, i dziś uchodzi nawet za największego lokalnego patriotę i barda. Wioska Cregneash była przez bardzo długi czas ostatnim bastionem bogatej mańskiej tradycji, zaś Mały Ned z Czerwoną Brodą stał się człowiekiem, który znacząco przyczynił się do ocalenia tutejszego folkloru.
Czasy się znacząco zmieniły, po Nedzie pozostało już tylko wspomnienie, ale tu, w tej uroczej osadzie Cregneash, która jest również normalną, funkcjonującą wioską wkomponowaną w skansen, możemy zobaczyć jego rodzinny dom, a także popodziwiać widoki, które tak bardzo go inspirowały przez całe jego skromne życie.
Wioska wyjatkowo klimatyczna, choc wyczuwa sie surowosc, ktora wymaga sil i zdrowia, zeby ja zamieszkiwac. Pierwszy raz widze taki patent na dachy ze slomy (trzciny?), ciekawe rozwiazanie, zeby wichura nie zdmuchnela, bo tam z pewnoscia pizdzi bardzo mocno. Takich owiec tez jeszcze nie widzialam.
OdpowiedzUsuńTo chyba mój ulubiony skansen, a już trochę ich w życiu zwiedziłam - na pewno najpiękniej położony. Nos Cię nie zawodzi, słusznie wyczuwasz surowość krajobrazu, bo to płaskowyż mocno wyeksponowany na działanie wiatru. Jak być może zauważyłaś na zdjęciu wioski z daleka - otwarta przestrzeń, mało drzew, zero wiatrochronów, więc nie ma się, co czarować - wichura może się rozhulać jak wyścigówka Formuły 1. To u mnie, w głębi lądu, w osłoniętym miejscu wiatr czasami urywa głowę, a co dopiero tam, nad morzem... Piękne są te tradycyjne chaty kryte strzechą :)
UsuńNo i masz rację - nie wiem, jak teraz, ale kiedyś zdecydowanie nie było to miejsce dla starych i schorowanych ludzi, dlatego też Ned musiał salwować się ucieczką. Bywało i tak, że ludzie przymierali tu głodem, kiedy połowy były kiepskie.
Cieszę się, że wioska przypadła Ci do gustu, mnie bardzo się tam podobało!
Widoki spektakularne, ale z drugiej strony ascetyczność i prostota, w jakiej przyszło im tam żyć, jest trochę ponura. Przynajmniej w moim odczuciu...
OdpowiedzUsuńDomek rzeczywiście smerfowy, choć takie malutkie domki wywołują moje rozczulenie, bo sama mieszkam w małym domku (parterówka 82 m).
Kozy mnie zachwyciły, natura obdarzyła je podwójnym dobrem w postaci tych dwóch par rogów, ale dzięki temu wyglądają wyjątkowo :)
Ale najbardziej zatrzymałam wzrok na tym kamiennym murze okalającym całe gospodarstwo. Przepiękne dzieło i... wygląda wspaniale :)
Pozdrawiam Cię cieplutko i dziękuję za wirtualne przeniesienie mnie w takie sielskie miejsce :)
Cieszę się bardzo, że to napisałaś, bo dzięki temu wiem, że nie tylko mnie rozczulają (to dobre słowo) te małe chatki kryte strzechą :) Małe domy są najlepsze i najbardziej przytulne! :) Zdecydowanie bardziej do mnie przemawiają niż ogromne i zimne pałace. Oczywiście nie mówię tutaj o tych mikroskopijnych, bo nie można przesadzać też w drugą stronę - nie chciałabym się odbijać od ścian i chodzić poobijana :) Jednak te Twoje 82 m kwadratowe są w zupełności wystarczające dla dwojga ludzi. Parter jest bardzo przydatny na starość, oszczędza stawy ;)
UsuńNiektórzy z moich irlandzkich znajomych mają ogromne domy, jednak żaden z nich nie przypadł mi specjalnie do gustu - dużo wolnej i niezagospodarowanej przestrzeni, a do tego zimna atmosfera. Pewnie można by było je lepiej urządzić, ale jednak nie każdy ma do tego głowę, inna sprawa, że jest coś takiego jak gust - każdy ma swój, i może akurat oni tak lubią :) Ja nikomu nie będę meblować domu ;)
Powiem Ci, że mnie te mury już tak bardzo się opatrzyły, że prawie ich nie dostrzegam. W Irlandii są bardzo popularne i najczęściej to tzw. suche mury, czyli bez użycia jakiejkolwiek zaprawy murarskiej. Niemniej, faktycznie urodziwe :)
Przesyłam moc ciepłych myśli na tę końcówkę tygodnia i miesiąca!
Ten nasz mały domek, a właściwie jego projekt wybraliśmy z rozmysłem. Głównie ze względu na przytulność, a parterówka rzeczywiście z uwagi na jeszcze późniejsze lata, kiedy to chodzenie po schodach nie będzie uszczęśliwiające :) No i ogrzewanie... zdecydowanie łatwiej jest ogrzać mały, parterowy dom.
UsuńTeż mam znajomych, którzy pobudowali domy nawet po ponad 200 metrów kwadratowych, a teraz ich dzieci powyprowadzały się do miasta i mieszkają sami w wielkich pomieszczeniach, pewnie szukają się czasami po tych piętrach :) Ale też uważam tak jak Ty... każdy niech sobie czyni według własnych gustów i potrzeb :)
Wszystko to, co opisałaś mam wrażenie, że jest zupełnie obce w dzisiejszych czasach.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy oglądałaś lub czytałaś kiedykolwiek dokument o niebieskich strefach? Za jedną z cech długiego, szczęśliwego życia uznaje się relacje. W dzisiejszych czasach człowiek człowiekowi wilkiem. W czasach prl-u nikt się nie bał pukać do sąsiada po prośbie o szklankę cukru lub mleka. Dziś gdy coś się komuś przydarza na ulicy, ludzie odwracają wzrok.
Na Sardynii czy Okinawie, gdzie nadal ludzie dbają o siebie wielopokoleniowo, mają pasje, relacje, dbają o siebie nawzajem; widać, że żyją dużo dłużej.
Tęsknię za czasami o których piszesz, gdzie lokalna społeczność dbała o siebie, musieli radzić sobie sami i żyć wspierając się. W minionym roku mieliśmy szansę oglądać coś podobnego w Bieszczadach.
Uświadomiłam sobie, że chyba nigdy nie czytałam Wiśniewskiego. Dasz wiarę? A może znowu zapomniałam?
W smutnych czasach przyszło nam żyć. Może gdybym nie znała innego świata, nie odczuwałabym nostalgii na myśl o tym, że można inaczej. W tych skansenach widzę jednak sceny z mojego dzieciństwa. No dobra, może nikt z mojej rodziny ani sąsiadów nie żył w domku krytym strzechą, ale w małych, drewnianych, skromnych - już tak. I wiesz co? Każdy z nich zapamiętałam jako szalenie przytulny i ciepły, często też pachnący porządną, zdrową, swojską kuchnią, ciastem... Potem ludzie obwarowali się w swoich domach z betonu, przystąpili do wyścigu szczurów, a relacje międzyludzkie znacznie się poluzowały.
UsuńZnam ze swojego życia na wsi to "stadne" pomaganie i życie w grupie, nikt nie był samotną wyspą. Nie mieliśmy gospodarstwa, moi rodzice zawsze pracowali zawodowo, ale mimo to zawsze pomagało się sąsiadom czy rodzinie. Nie było problemów pożyczyć wspomnianą przez Ciebie szklankę cukru. A dziś? Ostatnio liczyłam w pamięci, ilu sąsiadów tutaj znam, i wyszło mi, że więcej niż w poprzednich, irlandzkich domach, więc to jakiś sukces, jest do kogo gębę otworzyć, ale idealnie też nie jest, bo tych relacji mogłoby być więcej. Jak na ironię, "więcej" to hasło przewodnie naszych czasów.
Haha. Obstawiam, że zapomniałaś, złota rybko ;) A "S@motność w sieci"? A "Molekuły emocji"? Nic? To może "Intymna teoria bliskości"? Nadal nic? ;) "Bikini"? (to, wbrew pozorom, nie jest książka o szmatkach, tylko o atolu, na którym Amerykanie prowadzili próby jądrowe) Wiśniewski to niesamowicie łebski facet - imponuje mi jego mózg :D Chciałabym być takim megamózgiem jak on :) To też trochę taki fenomen, bo pomimo tego, że ma "ścisły umysł", to jednocześnie potrafi wspaniale operować słowem i genialnie pisać o emocjach i relacjach międzyludzkich. W zasadzie to chyba mogłabym go nazwać jednym z moich ulubionych pisarzy. Polecam, Taita ;)
To prawda.
UsuńParadoksalnie dziś mamy wszystko, ale wydaje mi się w czasach naszego dzieciństwa, gdzie było dużo mniej dostępnych rzeczy-człowiek to bardziej doceniał i szanował.
Ładnie to ujęłaś z tym wyścigiem szczurów, tylko co jest na mecie? Czy to na pewno jest dobrze przeżyte życie?
Wychodzi na to o czym pisałyśmy niejednokrotnie. Ludzie dziś wolą mieć niż być.
Tylko nie mów, że zapomniałam, że czytałam Wiśniewskiego 😜
Jest takie brzydkie, ale jakże prawdziwe powiedzenie: "ludziom się w dupach poprzewracało z tego dobrobytu". Ono całkiem sprawnie podsumowuje współczesne realia :(
UsuńJest multum ludzi, którzy - z mojego punktu widzenia - bezmyślnie idą przez życie, i wydają się być niewzruszeni tym faktem. Ba! Czasami mam nawet wrażenie, że są zadowoleni z takiego stanu rzeczy. Tu z kolei należałoby przedstawić definicję "dobrze przeżytego życia", bo pewnie każdy ma swoją. Ja jednak nie planuję nikogo nawracać na moją, "jedyną słuszną" drogę.
Tego to ja nie wiem ;) Jest jednak autorem kilku bardzo znanych pozycji, niewykluczone więc, że któraś z nich mogła Ci kiedyś wpaść w ręce.
Ciekawa architektura. Zastanawiało mnie, że jest tam tak czysto i estetycznie dopóki nie napisałaś, że wioska jest wkomponowana w skansen.
OdpowiedzUsuńZ tym oraniem koniem, to raczej nie masz racji. Koń ciągnie pług a do kierowania i koniem i pługiem wystarczy jedna osoba.
Korekta (pooglądałem zdjęcia orki):
UsuńPrzy lekkiej (płytkiej) orce jednym koniec widać jednego człowieka, ale przy oraniu zaprzęgiem koni czy wołów jednak faktycznie często są przynajmniej dwie osoby.
Architektura dość podobna do tej irlandzkiej, zresztą nie tylko ona, bo pejzaże również. Wyspa Man nie jest jej kalką, 1:1, ale widzę w tych dwóch krajach sporo podobieństw, i między innymi dlatego tak bardzo mi się tam podobało - to moje klimaty :) Co do czystości, to powiem Ci, że tam tak wszędzie, nie tylko w skansenie. Skansen jest po prostu częścią wioski, obok tych "muzealnych" domków istnieją prywatne, zamieszkane. Na jednym zdjęciu widać nawet furtkę z tabliczką "prywatna posiadłość", bo turyści pewnie myśleli, że to kolejny domek do zwiedzenia.
UsuńDariuszu, ja wychowałam się na wsi, spędziłam tam niemal połowę życia, więc nic co wiejskie, nie jest mi obce ;) Kiedy w innych krajach po polach śmigały nowoczesne kombajny, u nas nadal korzystało się z kosiarki (ile to było pracy! Te ręcznie robione powrósła...) i młocarni ;) Kiedy pojawiły się snopowiązałki, to było prawdziwe święto lasu - niesamowita ulga. Same "bizony" natomiast wjechały w zboże, kiedy miałam kilkanaście lat i mnóstwo ciężkich prac za sobą ;) Dużo prac wykonywało się koniem, choć u nas traktory akurat były w dość powszechnym użyciu. Miałam też przyjemność jeździć na wozach drabiniastych, dwukółkach, sadzarkach do ziemniaków i uczestniczyć w prawdziwym, końskim kuligu. Miała ta wieś swoje plusy, nie powiem :))
UsuńCo do samej orki, to na jednej z tablic informacyjnych w domu Neda było zdjęcie - dwóch rolników z Cregneash orzących pole końmi. Jeden trzyma lejce, drugi pług, a konie go ciągną. Konie pociągowe, bardzo podobne do tego na moich fotkach. Mogę Ci wysłać na dowód :)
Nie trzeba.
UsuńTeż pamiętam wieś z czasów przed powszechną mechanizacją, ale na konną orkę już się nie załapałem :) Nawet kosiarkę pamiętam bardziej jako złom na podwórku u dziadków niż maszynę używaną do pracy.
Byłam skłonna posłać, szukałam Twojego adresu mailowego i nigdzie go nie znalazłam, a nie chciałam ciągnąć za język Polly ;)
UsuńKonie to moje ukochane zwierzęta, obok kotów, więc zawsze byłam wniebowzięta, kiedy ktoś przyjeżdżał tym koniem, a ja mogłam się nim zaopiekować :D Jak jechaliśmy w odwiedziny do rodziny, do sąsiedniej wsi, to niemal przez całą wizytę siedziałam w... stajni z kasztankiem wujka :D To były czasy!
Moja wieś musiała być bardziej zacofana, bo u nas normalnie korzystało się z kosiarki - czy to do siana czy w czasie żniw. Dopiero później wyparła ją snopowiązałka.
Naprawdę sielsko i malowniczo!
OdpowiedzUsuńMasz rację, że żyło się trudno, ale pewnie dla nerwów spokojniej.
Słowami można wiele, nawet rozkochać w sobie, czego dowiódł niegdyś Cyrano de Bergerac:-)
Dzięki za piękne zdjęcia!
Pięknie tam było, jak zresztą na całej wyspie :) Życie na wsi nigdy nie było łatwe, wiązało się z wieloma wyrzeczeniami, ale też miało swoje uroki. Powiem Ci, że jako dziecko niekoniecznie to doceniałam, bo zamiast się bawić, musiałam pracować, pomagać dorosłym, ale coś za coś - żyłam w bezpiecznym miejscu, spędzałam mnóstwo czasu na świeżym powietrzu, biegałam po lasach, kąpałam się w rzece, bawiłam z innymi dziećmi sąsiadów i razem z nimi paliliśmy ogniska, smażyliśmy kiełbaski i ziemniaki... Nikt nie miał smartfona i było super :)
UsuńOj tak, zgadzam się, bo mój prywatny Cyrano de Bergerac też rozkochał mnie w sobie słowami, ale też inteligencją, poczuciem humoru, dobrym sercem :)
Piękna i poruszająca opowieść, która na długo zostaje w sercu. Mały Ned z Czerwoną Brodą dzięki Twoim słowom staje się kimś więcej niż tylko postacią z przeszłości – to człowiek z duszą artysty, który mimo trudów codzienności potrafił marzyć, tęsknić i zachować to, co najcenniejsze.
OdpowiedzUsuńTwoje opisy wspólnoty, surowego piękna wyspy i wieczornych opowieści przy ogniu – wszystko to maluje barwny obraz świata, którego już prawie nie ma.
Urocze zdjęcia wspaniale dopełniają tę historię, szczególnie te z niezwykłymi owcami Loaghtan – wyglądają niemal jak stworzenia z baśni.
Dziękuję Ci za tę podróż – wzruszającą, piękną i pełną szacunku do ludzi oraz tradycji.
Witam w moich skromnych, blogowych progach, i jednocześnie bardzo Ci dziękuję za ten komentarz :)
UsuńBardzo ładnie to ujęłaś. Zawsze podziwiam takich ludzki, którzy pomimo przeróżnych przeciwności losu nie poddają się, żyją pełnią życia, a do tego realizują się na wielu polach. Zawsze mnie inspirują do pracy nad sobą.
Miłej niedzieli Ci życzę. Moja zbyt szybko mija!
Zachwyciła mnie ta niewielka, malownicza, ponadczasowa wioska i Twoja opowieść o Małym Nedzie z Czerwoną Brodą. Na zdjęciach podziwiam spektakularne krajobrazy i urokliwe ogródki z kwitnącymi fuksjami, różami pomarszczonymi. Muszę się przyznać, że serce mi drgnęło na widok tych pięknych roślin i bielonych, miniaturowych chatek krytych strzechą. Zaciekawił mnie też sposób ich mocowania. Podejrzewam, że z powodu wiatrów, strzechę mocowano skręconymi linami. Do czego kotwiczono? czy to wystają kamienie?
OdpowiedzUsuńWizyta w tej wiosce skansenie to jak podróż w przeszłość. Wielkie dzięki, że zabrałaś nas w to wyjątkowe miejsce. Ty już wiesz, że uwielbiam skanseny. Zawsze, kiedy je odwiedzam, mam wrażenie, że czas się zatrzymał. W skansenach panuje taki spokój, jaki trudno nam znaleźć w tym zwariowanym świecie.
Serdecznie Cię pozdrawiam:)
Jejku, przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam na Twój komentarz, Łucjo - czas przecieka mi przez palce, chyba przydałby mi się jakiś kurs efektywnego zarządzania swoim czasem ;)
UsuńMnie również bardzo spodobały się tamtejsze kwiaty - idealnie wkomponowały się w ten uroczy krajobraz.
Aż z ciekawości sprawdziłam na powiększeniu, aby mieć pewność, i wygląda na to, że ta strzecha przymocowana jest do wystających drewnianych pali, nie do kamieni.
Zgadza się, pamiętam o Twoim zamiłowaniu do skansenów, i jak najbardziej je podzielam :)
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę miłego popołudnia :)
Skansen rzeczywiście jest ładny i zadbany. Bielone domostwa przypominają wiejskie sioła sprzed lat.. otaczająca przestrzeń i przejrzyste powietrze, to jest coś co by mi się przydało.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że marzy mi się powrót do tego miejsca - wcale, ale to wcale nie dziwię się Nedowi, że tęsknił za swoją ojczyzną, kiedy wyjechał do Anglii.
UsuńŻyczę relaksu na łonie natury i tego czystego powietrza :)
Czuć ten trud i surowość. Piękno i prostota. Bardzo mi się podoba Twoja opowieść, foto-słowna relacja z tego miejsca. Wspaniałe, że to nie tylko skansen-wydmuszka, ale ciągle trwa tu życie ✌️
OdpowiedzUsuńSivko, dziękuję bardzo za Twoje słowa i wizytę!
UsuńZgadza się - to nie jest miejsce, które zamyka się po godzinach na kłódkę, to po prostu część wioski, w której nadal żyją ludzie. Byliśmy w tym miejscu dwukrotnie. Za pierwszym razem przyjechaliśmy nieco za późno, więc nie załapaliśmy się na żadne demonstracje w wykonaniu pracowników, jednak mimo tego mogliśmy wejść na teren skansenu, porobić zdjęcia, pozaglądać w okna, popodziwiać pejzaże... ;)
Piękny i ciekawy opis tego miejsca, tamtych czasów. Ta osada z dawnych czasów robi wrażenie jakby była takim jedynym miejscem na świecie, no i jest. Nigdy nic takiego nie widziałam, a zdjęcia są piękne, wiec podziwiam. Ludzie tam i wtedy mieli ciężkie życie, ale to była ich normalność, byli zaradni, pomysłowi, ciężko pracowali, a szczęśliwi też musieli być.
OdpowiedzUsuńDzisiaj dla zwiedzających to pewien sposób rozrywki, ale nauczyć można się dużo, przede wszystkim przemyśleć i wyciągnąć wnioski. Owce są zachwycające, pierwszy raz takie widzę.
Tak, jak najbardziej rozumiem Twoje skojarzenie, Tereso :) W takich miejscach jak to zdarza mi się czuć tak, jakbym była gdzieś na końcu świata, z dala od cywilizacji i ludzi. Bardzo mi się tam podobało, ale ja ogólnie lubię taki surowy krajobraz i skanseny. Dzięki nim mam doskonałą okazję cofnąć się do lat dzieciństwa, które - pomimo różnych trudności i problemów - były przyjemne i wyjątkowe. Za nic na świecie nie zamieniłabym ich na dzieciństwo we współczesnym świecie!
UsuńDziękuję bardzo za podzielenie się ze mną Twoim ciekawym punktem widzenia :)
Czerwona broda, mówisz. Czyli Ned był rudy? No to powinnaś wiedzieć, moja droga, że w świecie północy, rudzi mieli niebagatelne powodzenie. XD I z tego co mi rudy kolega opowiadał, kilka lat temu doświadczył swej atrakcyjności w odbiorze kobiet, odwiedził kolegę (nie pamiętam już dokładnie na której wyspie to było).
OdpowiedzUsuńGdy wieczorem poszli na miasto, jak to kolega ujął, był obłapiany... XD
Jak na te domki słodkie patrzę, przypomina mi się gra, The Settlers. Chyba pierwsza wersja, nie pamiętam w którą grałam. Grafika była właśnie taka przesłodka i wyłączając opcję batalii, kampania życia w tej wiosce, codzienny znój itd., była... urocza.
Może jestem naiwna, ale wierzę Nedowi w to, że nie mógł się opędzić od wielbicielek. Czasy się zmieniają, ale pewne rzeczy pozostają niezmienne. Artyści, wokaliści, aktorzy... Oni zawsze mieli duże powodzenie wśród groupies ;)
UsuńNigdy nie miałam jakiejś szczególnej słabości do rudych mężczyzn (większą wagę przywiązuję do sposobu bycia i inteligencji niż wyglądu), z reguły podobają mi się jednak rudowłose kobiety. Taka ciekawostka.
Domki zdecydowanie są urocze, rozpływam się na ich widok jak czekolada na słońcu ;) Nie wiem jednak, czy faktycznie mogłabym w takim zamieszkać, bo bardzo cenię sobie naturalne światło i nie lubię ciemnych "nor", a tam malutkie te okienka...
Bardzo lubię patrzeć na sesje zdjęciowe rudych kobiet. I brunetek. To moje dwie ulubione urody.
UsuńW rzeczywistości trochę trudniej o ładną kobietę na ulicy. Kiedyś tak sobie obserwowałam ludzi w popularnym miejscu i stwierdziłam, że na cały ten zgiełk, widziałam jedną kobietę, która była naprawdę ładna. Cała reszta bardzo zaniedbana chyba... w sumie sama nie wiem z czego to wynika.
Z kolei na wszystkich facetów, dwóch tam było zadbanych i nawet całkiem przystojnych.
To niczemu nie dowodzi, ale najczęściej po prostu zawieszam oczy na zdjęciach ludzi, bo w rzeczywistości gdzieś na ulicy to nie ma na czym.
Poszłam tym tropem dalej właśnie i w sumie u mnie w pracy (a dość spora firma), też dwie panie zadbane i jeden pan. Nie żeby jakieś bożyszcza, ale chociaż tyle - zadbani ludzie.
Taka ciekawostka ode mnie: raz miałam chłopaka rudowłosego. Miał proste włosy do pasa.
Skończyłam ten związek, mimo iż nadawaliśmy na tej samej fali, wiele wspólnych zainteresowań, świetnie się dogadywaliśmy, w ogóle zaczęliśmy od wspólnej przyjaźni, która parę lat trwała.
Obiecujące, prawda? Ale on chciał mieć przynajmniej dwójkę dzieci.
No tak, nie wzięłam tego pod uwagę, że tam ciemno. Nie mogłabym mieć kwiatków w domu. Mnie się podoba (tak do życia właśnie) zabudowa z wielkimi oknami. Czy to będzie penthouse czy jakaś willa, mają być okna od podłogi do sufitu. Dlatego lofty też mi pasują. Te stare fabryczne okna - bajka.
Bardzo sielska osada, białe domki kryte strzechą, łagodne pagórki i oryginalne kozy to wszystko robi wrażenie :) bardzo interesująco to opisałaś, wierzę, że Ned miał powodzenie wśród kobiet, jak to zwykle bywa u zdolnych artystów :) pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńwitam serdecznie💚
OdpowiedzUsuńniezwykła i poruszająca opowieść, którą czyta się z ogromną przyjemnością.. pięknie opisałaś i załączyłaś śliczne zdjęcia ..to jakbym przeniknęła do bajkowego świata.. a te owce Loaghtan – są jak stworzenia z pięknej baśni 😊 ..zachwycił mnie ten ponadczasowy Skansen, który cechuje urocza prostota i piękno - urok maleńkich chatek krytych strzechą..😍
..dziękuję Ci bardzo za niezwykła podróż w odległy, niezwykły czas i ciekawostki historyczne z tego wyjątkowego miejsca..🤩
- pozdrawiam ciepło życząc pięknych dni i uroczych chwil każdego dnia 😊🍀🌞🥰
It's fascinating to learn about the nicknames, the self-sufficiency of the villagers, and especially those incredible Loaghtan sheep! Thank you for sharing this rich piece of history and folklore; it really makes me want to visit Cregneash and experience it for myself.
OdpowiedzUsuńwww.melodyjacob.com
lubię takie wioski - skanseny :) fajnie się ogląda jak to kiedyś mieszkano.
OdpowiedzUsuńPodśmie-chujki :D heh w pisowni zawsze mnie ten wyraz śmieszy
Owce świetne ale bardziej mnie zaskakują te konie z włosami przy kopytach :)
Śliczne są te wioseczki na wyspie, jak i wnioskuję z Twoich wpisów cała wyspa. Cudnie, sielsko, aż się chce odpocząć
OdpowiedzUsuń